Recenzja filmu

Plaże Agnes (2008)
Agnès Varda

Wycieczki w przeszłość

Co chyba najciekawsze, "Plaże Agnes" wydarzenia z rzeczywistości traktują jako punkt wyjścia, a nie sedno opowieści. Przede wszystkim widz odbywa tu z Vardą podróż w głąb świata jej emocji.
Przychodzi taki moment, że człowiek z większą ekscytacją ogląda się za siebie, niż wyczekuje tego, co go jeszcze czeka. Może to kwestia wieku, a może też charakteru. Ale niebezpieczeństw w przenoszeniu wspominków na taśmę filmową – szczególnie, jeśli bohater koncentruje się na własnym losie – jest wiele. Może to wypaść ekshibicjonistycznie, łzawo albo po prostu mdło. Trzeba mieć rzeczywiście dużo do powiedzenia, by nie popaść w żadną z tych skrajności.

Agnes Varda znalazła sposób, jak to zrobić, choć może, patrząc powierzchownie, jej biografia nie obfituje w niesamowite wydarzenia. Mimo tego mamy tu do czynienia nie z byle jaką bohaterką, ale wybitną artystyczną osobowością. Pierwsza dama francuskiej Nowej Fali cofa się w przeszłość z gracją, wykorzystując do opowiedzenia wydarzeń ze swojego życia interesującą formę filmową. Jak w innych swoich dziełach, miesza artystyczną stylizację z dokumentem. Lecz, co chyba najciekawsze, "Plaże Agnes" wydarzenia z rzeczywistości traktują jako punkt wyjścia, a nie sedno opowieści. Przede wszystkim widz odbywa tu z Vardą podróż w głąb jej emocji.

Wbrew temu, co mogłoby się wydawać, w tym filmie nie mamy do czynienia ze zbiorem archiwalnych filmów i zdjęć. Owszem, pojawiają się sceny z filmów Vardy, takich jak "Cleo od 5 do 7" czy "Zbieracze i zbieraczka... dwa lata później", jednak przede wszystkim reżyserka oryginalnie wplata archiwalia w opowieść: przywiesza stare zdjęcia w nowej aranżacji, wsiada do samochodu, jakim kiedyś jeździła, tyle że zrobionego z… tektury itp. Dzięki temu jej film przypomina patchwork czy też ręczną robótkę zrobioną przez uroczą starszą panią.

Varda przemawia wprost do kamery, przechadza się po starych zakątkach w charakterystycznej fryzurze na boba, teraz już posiwiałego. Ot, niby nic nadzwyczajnego – luźna filmowa impresja, a jednak jest w tym coś wybitnie urzekającego. Varda oprowadza nas po swoich okolicach, zaczynając od belgijskich plaż, na których się wychowała, przez Paryż, na południu Francji kończąc, gdzie jest jej dom. Krajobrazy umysłu mieszają się z tymi widzialnymi. Pokazuje nam patio swojego domu, odtwarzając jego dawne dźwięki, gdy był wypełniony gwarem dorastających dzieci. I gdy już wydaje się, że artystka obnaża przed nami swoją prywatność, okazuje się, że jednak nie do końca - trochę się od nas dystansuje. Szczególnie, gdy wspomina swojego zmarłego męża, reżysera Jacques'a Demy'ego. Nawet o jego zdradzie wypowiada się tym samym pełnym wyrozumiałości tonem, co raczej nie brzmi wiarygodnie. Ale może nawet takie rzeczy wybacza się z upływającym czasem? Jest w tym oczywiście trochę stylizacji, ale wybaczamy to narratorce tak ładnie snującej swoją opowieść.  Szczególnie, że nie ma w niej śladu zgorzknienia: Varda w tym filmie jawi się jako artystka spełniona. U wielkich to raczej rzadkie zjawisko.  
 
1 10
Moja ocena:
8
Rocznik '82. Absolwentka dziennikarstwa i kulturoznawstwa na UW. Członkini Międzynarodowej Federacji Krytyków Filmowych FIPRESCI. Wyróżniona w konkursie im. Krzysztofa Mętraka. Publikuje w "Kinie",... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones